Dziś mija dokładnie 11 lat od ostatniej tragedii, jaka wydarzyła się na torze przy ul. Wrzesińskiej. Na treningu zginął Arek Malinger. Dziś obchodziłby 28 urodziny….
Był 17 sierpnia 2013 roku. Na tor wyjechał kolejny raz 17-letni adept Arek Malinger. – Bardzo spokojny, ułożony chłopak – jak o nim zgodnie mówiono w parkingu. Około godziny 19.00 ostatni raz otworzono mu bramę.
Historia sportu żużlowego usłana jest niestety takimi historiami jak ta, o której dziś piszemy, ma jednak swoje piękne akcenty, jak to o czym jeszcze kilkanaście godzin temu donosiliśmy. Wczoraj popołudniu na motocykl po prawie roku wsiadł Mateusz Jabłoński. Mu się udało. On cudownie wyzdrowiał, choć dawano mu ponoć zaledwie 1% szans na przeżycie. Dziś ponownie jeździ, nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia. Nie miał go Arek.
Przygotowujący się do matury nastolatek miał pewnie mnóstwo żużlowych planów, nie posiadał jednak jeszcze żużlowej licencji. Był już bliski, aby do niej podejść, potrafił sporo na motocyklu, wszystko zmieniło się w ułamku sekundy na pierwszym łuku. Jadąc na prowadzeniu stracił panowanie nad motocyklem, upadł, a po chwili uderzyła w niego rozpędzona maszyna z kolegą z toru. Zadecydowały pewnie centymetry, bo jak później ustalono, wypadek spowodował poważne obrażenia głowy i uszkodzenie kręgosłupa w odcinku szyjnym. Arek zmarł kilkadziesiąt minut po tym fatalnym zdarzeniu. – To jest właśnie czarna strona, czarnego sportu – mówi nam dziś Roman Szterba, wieloletni kierownik startu na gnieźnieńskim obiekcie. – Nie było mnie wtedy na tym treningu, ale wiem doskonale, jak do niego doszło. Pech i tyle. Gdyby inaczej upadł, by żył. Bardzo szkoda, bo znałem go, znam jego ojca, sam woziłem Arka do szpitala do Poznania, gdy miał złamaną rękę. Zawsze każdemu mówię – żużel to nie tylko splendor, oklaski i szampany, ale i takie historie jak ta, o której dziś mówimy. Teraz co jakiś czas mogę już tylko zajrzeć na grób Arka – kończy R.Szterba.
fot. Start Gniezno
0 komentarzy