„Sukces często rodzi się w bólach” – mówił po meczu trener Mieszka, Przemysław Urbaniak. Jeśli w rzeczywistości tak jest, to biało-niebieskim ból powinien towarzyszyć przez kilka najbliższych dni. Wygraliśmy wprawdzie w Wągrowcu z Pogonią Łobżenica (V liga) po serii rzutów karnych, ale o stylu gry lepiej przemilczeć. Pomeczowej premii dziś ma prawo domagać się tylko bramkarz Mieszka, Łukasz Benedykciński. Był fenomenalny!
Piłka nie zawsze jest sprawiedliwa i tak mogą sparafrazować dzisiejsze wydarzenia nasi rywale. Przez 90 minut to oni byli zdecydowanie lepsi, stworzyli dużo więcej sytuacji i gdyby wygrali 5-1, nikt nie byłby zdziwiony. Ale po kolei…
Mimo, że mieszkowy rozegrali mnóstwo sparingów, to dziś wyglądali często tak, jakby spotkali się godzinę przed meczem. Irytowały od początku błędy przy wyprowadzaniu piłki i podania w poprzek boiska. Nic nie wnosiły, a dawały pole do popisu dla przeciwników. Gnieźnianie grali tak nonszalancko, że co chwile prosiliśmy się o problemy pod własną bramką i w końcu się doczekaliśmy najgorszego. W 11 minucie Wojciech Węgrzyn skorzystał z prezentu biało-niebieskich i otworzył wynik meczu. Jak odpowiedzieli nasi gracze? Biało-niebiescy sytuacji mieli jak na lekarstwo, pierwszą znakomitą zmarnował w 26 minucie Hofmann. Dostał idealne podanie w polu karnym i z 8 metrów posłał piłkę tuż obok słupka.
Po chwili to my mieliśmy znów mnóstwo szczęścia, gdy pozostawiony na prawym skrzydle Barańczyk obsłużył Barona, piłkę na szczęście skierował w sam środek bramki. Z błędów nie wyciągaliśmy żadnych wniosków i nie minęło 60 sekund, a łobżeniczanie mieli ponownie dwie „setki”. Kolejny kuriozalny błąd popełniła nasza obrona i Benedykciński dwukrotnie kapitalnie wybronił strzały rywali. Gorąco pod obiema bramkami zrobiło się ponownie przed przerwą. Najpierw nasz goalkeeper cudownie wybronił strzał przeciwników, a po chwili to mieszkowcy mieli idealną okazję gdy głową z 5 metrów uderzył Pepliński. Gdyby piłka nie szła w sam środek bramki mielibyśmy 1-1.
W 60 minucie powinno być z kolei 2-0 dla Pogoni. Frywolna gra w defensywie znów wpędziła nas w kłopoty i w sytuacji sam na sam, tym razem poprzeczka uratowała nam skórę. Od tego momentu co chwile prosiliśmy się o problemy, a piłka wracała pod nasze pole karne jak bumerang. Marzenia meszkowców o wyrównującym golu, z reguły kończyły się na 20 metrze, gdzie nie potrafiliśmy albo celnie uderzyć, albo zaserwować otwierającego podania.
W końcu jednak w 70 minucie szczęście uśmiechnęło się i do nas. Zaczęło się od świetnej akcji na skrzydle Oliviera Strosina, który podał do Łukasza Bogajewskiego, ten podciął piłkę nad bramkarzem Pogoni (ta akcja na zdjęciu), formalności dokonał tuż przed linią bramką Nikodem Matuszak. Do końca to Pogoń wciąż była zespołem lepszym, jednak my mieliśmy dziś w bramce fenomenalnego Benedykcińskiego. Gdy sędzia odgwizdał koniec meczu można było wziąć głęboki wdech, bo wiadomo było, że czeka nas loteria w postaci rzutów karnych.
W konkursie jedenastek spudłował wprawdzie Dawid Urbaniak, jednak rywale pomylili się dwukrotnie. Uderzenie Zbigniewa Barańczyka wybronił Benedykciński, a strzał Sebastiana Barona minął światło bramki i Mieszko szczęśliwie awansował do 1/8 okręgowego Pucharu Polski.
Pogoń Łobżenica – Mieszko Gniezno 1-1 (1-0) k. 3-4
Bramka dla Mieszka: 70’ Matuszak
W serii rzutów karnych strzelali: Pepliński, Bogajewski, Brylewski i Matuszak
0 komentarzy