To był kolejny mecz w Gnieźnie z kategorii „niesamowitych”. MKS zafundował takie emocje w starciu z PGE FunFloor Lublin, że z hali nie chciało się wychodzić!
Mecz zaczął się fatalnie, bo od trzybramkowego prowadzenie FunFloor, któremu wszystko wychodziło. Sygnał do ataku dała Katarzyna Cygan, która w dziesięć minut rzuciła trzy gole i od tego momentu zaczęła się dominacja gospodyń. MKS uwierzył, że lublinianki można „ustawić” i rywalki zaczęły popełniać błędy.
W pewnym momencie „Pszczoły” prowadziły już pięcioma trafieniami, ostatecznie do szatni zeszły z przewagą +3 (15-12). Jeszcze lepiej zaczęła się druga odsłona, bo gnieźnianki dorzuciły kolejne cztery bramki i ich przewaga urosła do siedmiu w 40.minucie. Kosmos! Niestety kłopoty zaczęły się w ostatnim kwadransie. Lublinianki zaczęły to, co przed tygodniem, gdy odrobiły dziewięciobramkową stratę w Piotrkowie Trybunalskim gdzie wygrały rzutem na taśmę. Tutaj także zaczęły koncert, poprawiły się w każdym elemencie, wygrały ten fragment zdecydowanie i objęły jednobramkowe prowadzenie na trzy minuty przed końcem. MKS odpowiedział najlepiej jak potrafił! Kuriata, po chwili dwukrotnie Hartmann i hala zwariowała!
MKS miał na wyciągnięcie ręki pierwszy w historii triumf w regulaminowym czasie nad brązowymi medalistkami mistrzostw Polski! Gdy odpowiedziała Rosiak, mieliśmy piłkę i kilkadziesiąt sekund czasu. Niestety nie postawiliśmy kropki nad „i”, a po chwili trafiła Więckowska i na tablicy zobaczyliśmy remis, a co za tym idzie rzuty karne. Tutaj minimalnie lepsze okazały się rywalki, wygrywając 4-3.
Ten remis na pewno nie będzie dobrze smakował żółto-czarnym, jedno jest jednak pewne. Jeżeli Robert Popek mówił iż zespół potrzebuje „impulsu”, to wydaje się, że taki wysłał zespołowi Roman Solarek. Zaczął fantastycznie, bo po dwóch meczach jest ciągle niepokonany. Oby tak do końca.
0 komentarzy