– Dyktat telewizji zabija nasz klub i całą ligę – uważa prezes Startu, Paweł Siwiński. Dziś druga część rozmowy z władzami klubu, o trudnej sytuacji związanej ze spadkiem frekwencji, oraz powodach tej sytuacji.
To najgorszy od lat sezon na trybunach W25. Tak fatalnej frekwencji nie było od niepamiętnych czasów, niezależnie od tego w jakiej lidze Start jechał i o co walczył. Trzy mecze tego sezonu obejrzało około 8000 kibiców, gdy jeszcze niedawno, tylu widzów zasiadało na pojedynczym widowisku. Radosław Majewski, dyrektor Startu mówił wczoraj (cała rozmowa TUTAJ), że powodu tego stanu rzeczy należy doszukiwać się w obecności wozów transmisyjnych. Telewizja nie tylko odbiera widzów na trybunach, ale i dyktuje najgorsze z możliwych godziny rozgrywania meczów.
Wtóruje mu sternik czerwono-czarnych, który w telewizji widzi „konia trojańskiego”. Coś co miało być zachętą dla sponsorów najniższego szczebla rozgrywkowego, jest teraz kamieniem zawieszonym na szyi wszystkich ośrodków, twierdzi Paweł Siwiński. – KLŻ opiera swój budżet w 1/4 na wpływach z biletów i jeżeli te wpływy są znacznie obniżone – a są – z uwagi na obecność kamer, to wpływa negatywnie na funkcjonowanie ośrodków. To ciągnie się od kilku lat, a powodem takiego stanu rzeczy, jest niekorzystny kontrakt i na szczęście w tym roku on się kończy. Myślę, że jakiś dialog pomiędzy władzami ligi, a telewizją Canal+ mógłby zadziałać, chociażby w kwestii godzin spotkań. To już byłoby coś, bo mówimy tutaj o najbiedniejszej lidze, w której każdy ma swoje finansowe kłopoty. Dziś dyktuje się nam mecz, gdzie ludzie mają usiąść na trybunach w 30 C upale. Tutaj ewidentnie została zachwiana równowaga pomiędzy szanowaniem tego kibica, który siedzi wygodnie przed telewizorem, a tego który przychodzi i płaci. 30 lat temu zaczęła tworzyć się pewna marka sportu żużlowego i teraz telewizja, która przejęła gotowy produkt powoduje, że być może doczekamy się regresu w postrzeganiu całej dyscypliny. Nie może być układu z telewizją, na zasadzie powiedzenia „Pan i Sługa”. Z moich rozmów z władzami żużla wynika wprost, że o wszystkim decyduje telewizja. Także parytet w KLŻ jest skrajnie niesprawiedliwy, bo do nas przyjeżdżają w każdej kolejce, a do Tarnowa nikomu nie jest po drodze. O Daugavpils i Landshut nie wspomnę, bo każdy człowiek ma coś z leniucha i jeśli mają wybór – to pojadą gdzie jest bliżej. Nie ma logicznego wyjaśnienia, dlaczego nie wszyscy są traktowani równo? Za niewielkie pieniądze telewizja niestety robi z nami co chce i zaryzykuję stwierdzenie, że jest to swego rodzaju „koń trojański” wprowadzony do tej dyscypliny. Oby za kilka lat nie odbiło nam się to czkawką.
Jako prezesowi, sponsorowi i wieloletniemu kibicowi Startu, Pawłowi Siwińskiemu trudno jest patrzeć na puste w 70% trybuny. Ta sytuacja powoduje nie tylko dysonans, w marketingowym postrzeganiu klubu i całej dyscypliny, ale i komplikuje dopinanie budżetu. Bez realnego zaangażowania kibiców na trybunach, nie doczekamy się awansu do 2.Ekstraligi, dodaje Siwiński. – Frekwencja jaką zakładaliśmy do budżetu to ok. 3500 kibiców. Przy tym co jest dziś, nie uda nam się spiąć finansów i trzeba będzie szukać pieniędzy gdzie indziej, a jest o to szalenie trudno. Przecież sponsorzy to samo widzą i nie chcą reklamować się przy pustym obiekcie. Tu jest krąg zamknięty – brak kibiców, to brak sponsorów, a dalej – problemy w kasie. Kibice mają oczekiwania, ja to doskonale rozumiem, ale oni muszą pokazać zawodnikom, że im także zależy, bo jeżdżenie do pustych trybun nie jest przyjemne. Chciałbym raz jeszcze podkreślić – chcemy awansować i ten cel się nie zmienił, ale pokażcie także, że i wam zależy.
Jak zatem wyglądają bieżące finanse klubu? Jak słyszymy nie jest do końca wypłacona część „kontraktówek”, co ma związek ze zmniejszoną dotacją miejską, z kolei „punktówki” są w „miarę możliwości” regulowane. – W tej chwili mamy zaległości za dwa spotkania, które oczywiście spłacimy. Poważnie traktujemy to, co robimy – kończy prezes klubu.
0 komentarzy