Znów niesamowity horror obejrzeliśmy z udziałem gnieźnianek w Superlidze. Gnieźniankom mało co dziś wychodziło, a i tak wspięły się na wyżyny i najpierw doprowadziły do remisu, by wygrać w rzutach karnych!
Gnieźnianki zaczęło słabo to spotkanie. Zostawiały zbyt dużo miejsca w ofensywie rywalkom, wiele do życzenia pozostawiała też nasza gra w ataku. Popełnialiśmy proste błędy, rzuty były często oddawane z nie przygotowanych pozycji, a efektem były tylko dwie bramki i tylko z rzutów karnych (2-5). MKS nie miał żadnego pomysłu na przełamanie niemocy, więc Robert Popek musiał wziąć szybko czas. Sytuacja dalej była daleka od ideału, bo gospodynie po kwadransie gry tylko raz trafiły z akcji, a jarosławianki miały już cztery trafienia przewagi. Popek kolejny raz musiał reagować czasem, ale choć coś w ofensywie drgnęło, to i tak przyjezdne zeszły do szatni z trzybramkowym prowadzeniem.
Optymizmu nie dodał także początek drugiej części. Szwankować zaczęła dodatkowo komunikacja, na szczęście skuteczność zgubiły w tym momencie rywalki. Kilka udanych interwencji w obronie pozwoliło nam dopaść w końcu JKS i po karnym Hartman mieliśmy po 16. Pierwsze prowadzenie wydawało się tylko kwestią czasu i po kontrze Siwki MKS w końcu był na plusie (17-16). Gdy jednak wydawało się, że maszyna w końcu ruszyła, znów coś się zacięło. JKS znów uciekł na trzy gole, skórę dodatkowo ratowały nam interwencje Darii Koniecznej, bo sytuacja byłaby fatalna. Na 8.minut przed końcem było 21-24, trzykrotnie spudłowaliśmy ze skrzydła i topniała nadzieja na końcowy sukces. Nadzieje dała nam Nikola Szczepanik, która dwukrotnie wycelowała, do tego bramka Hartman dała nam remis. W ostatniej akcji MKS miał jeszcze szanse wyrwać pełną pulę, ale źle rozegrał ostatnie 10. sekund i o wszystkim zadecydowały rzuty karne.
W nich MKS wygrał 4-2!
0 komentarzy