Mnóstwo kolejek musiał czekać, aby w końcu z uśmiechem na twarzy opuszczać stadion. Dziś w Krośnie Ernest Koza miał powody do zadowolenia, zdobywając z bonusami 10 punktów. Już wiemy, co za tym stoi!
Kto by przypuszczał, że w tak trudnym meczu, Ernest Koza zaliczy swój najlepszy mecz w tym sezonie. Zawodnik po fatalnych występach, był niesamowicie „przybity”, dziś jednak ma powody, by wziąć głęboki wdech. Pojechał tak, jak oczekiwał od niego sztab szkoleniowy, a on sam jak nam mówi, po raz pierwszy się cieszył. – To już było to co bym chciał – powiedział nam od razu po spotkaniu Koza. – Ja już byłem tak zdesperowany, że nie wiedziałem co robić. W pewnym momencie zastanawiałem się, czy ja w ogóle potrafię jeszcze jeździć na żużlu! Dziś mi się zupełnie inaczej jeździło, niż w ciągu całych rozgrywek.
Dobry występ to jednak nie przypadkowy efekt „wystrzału” formy, a kolejny silnik, który do niego trafił. Jak się okazuje, w ostatniej chwili… pożyczył go od dobrej klasy zawodnika, którego nazwiska nie chce zdradzać. – Nie wiedziałem już co robić, byłem zdesperowany aby zapunktować, więc pożyczyłem od jednego z zawodników silnik. Rewelacja! W ogóle na nim nie trenowałem, nie sprawdziłem, nic! Ale jechało mi się zupełnie inaczej. To była zupełnie inna jazda. Kiedy ja w tym roku wygrałem start? A dziś było naprawdę nieźle. Odżyłem, bo udowodniłem sobie, że jeszcze coś tam umiem jeśli tylko jest pod tyłkiem dobry silnik. Chciałbym na tym silniku jechać do końca sezonu.
0 komentarzy