Piłka nożna

LKS. - Mieszko 1-2
Mieszko - Kotwica 2-0
Obra - Mieszko 2-1

Żużel

Stal - Start 57-32
Start - Stal 38-52
Start - Kolejarz 50-40

Koszykówka

MKK - GAK 92-80
MKK - Boruta 73-64
Tarnovia - MKK 82-67

Piłka ręczna

MKS - Lwów 28-21
MKS - Młyny 27-25
FunFloor - MKS 37-31

Futsal

Wenecja - KS 2-3
Red Devils - KS 7-1
KS - Team 3-1

Tak złamaliśmy Sokół (analiza + zdjęcia)

Piękny wielkanocny prezent sprawili sobie i kibicom koszykarze Sklepu Polskiego MKK. Wygrywając wczoraj niespodziewanie w Międzychodzie, udowodnili, że nie rzucali słów na wiatr mówiąc, iż przyszykowali fajerwerki na play-offy. I jeśli wielkanocny zając ponoć przynosi drobne upominki, to Orły zrzuciły na ziemię wszystko co miały najlepszego, dla każdego fana basketu w Pierwszej Stolicy. Bez wyjątku, po równo.

Pisaliśmy po sobotnim meczu w Gnieźnie „kto nie był niech żałuje”. I dokładnie to samo powinniśmy napisać tym razem, dodając na końcu jeszcze ze dwa wykrzykniki. Sport w takich momentach pokazuje swoje piękne, nieprzewidywalne oblicze. Faworytem w 3. meczu pierwszej rundy play-off byli gospodarze. W rundzie zasadniczej wprawdzie przegrali, tyle samo razy u siebie (5) co MKK, jednak kryzys dopadł ich w pierwszej części sezonu. W październiku i listopadzie przegrali 3 razy z rzędu, to już końcówkę rundy mieli porywającą. Na 10 spotkań, wygrali aż 9! Statystykami nasi widać nie bardzo się przejmowali, twardo zapowiadając, że formę szykują na decydujące mecze i uczciwie trzeba przyznać, że wody nie lali. Chociaż mieli prawo, bo śmigus-dyngus za pasem 😉

Mecz w Międzychodzie był dokładnie tym czego można było się spodziewać. To nie było widowisko, które jakością mogło zwalić z nóg. Była walka, zażarta walka o każdy punkt, o każdą piłkę, o każdy skrawek parkietu. Na szczęście nie przeszkadzali w tym sędziowie, którzy już nie raz w tym sezonie próbowali wyrastać na głównych (anty)bohaterów widowiska. Skuteczność na poziomie 26 proc. (Sokół) i 33 proc. (MKK) najlepszej laurki nie wystawia obu zespołom. W takich meczach trudno jednak było się spodziewać pewnej ręki. Ba, gospodarze za lini 6.75 wyglądali tak, jakby to rzemiosło dopiero przyswajali. Analizując pomeczowe statystyki pewnie nie dowierzali, gdy spojrzeli co wyprawiali – zaledwie 1 gracz ich ekipy potrafił trafiać za trzy punkty! Sytuacja absolutnie wyjątkowa i śmiało można powiedzieć, że był to główny powód dla którego ten mecz przegrali. Na 30 oddanych rzutów cztery razy przymierzył tylko celnie Jarosław Kalinowski i to było na tyle. Chociaż obiektywnie przyznając…u nas szaleństwa też nie było. Pięciu naszych, również ani razu nie wycelowało tam gdzie miało, więc tym bardziej duże słowa uznania należą się Filipowi Andrzejewskiemu, który w ważnych momentach potrafił dwukrotnie tej sztuki dokonać. I kończąc wątek rzutowy, naszych trzeba zganić, za skuteczność z linii rzutów wolnych. Trafiony niemal co drugi (z 32 prób) mógł odbić się nam czkawką po ostatniej syrenie. I aż strach pomysleć co by się działo, gdyby Emil Rau nie przycelował obu osobistych w samej końcówce! Zakładam, że nie analizował co wyprawiali jego koledzy wcześniej, bo w jego głowie zakotłowałoby się niemiłosiernie. Brawa, za chłodną postawę, w takim momencie!

Tyle o rzutach. Obrona – to było słowo klucz w tym starciu i w całej serii. MKK w ostatnich tygodniach wykonał tutaj gigantyczny postęp, nie pozwalając rywalom na harce we własnym polu obrony. Rzucając gnieźnianom wczoraj 63 pkt. Sokół zaliczył jeden z najgorszych występów w ofensywie w tym sezonie. Tylko zdecydowany faworyt zmagań – Decka Pelplin pozwoliła międzychodzianom na mniej w ich własnych czterech ścianach.
Zostawmy jednak statystyki, bo warto kilka słów napisać o samym meczu. Założę się, że „odjazd” na więcej niż 8-10 pkt. każdej z drużyn, zakończyłby sprawę rywalizacji przedwcześnie. Nerwowe ruchy w niwelowaniu strat, tragicznie przecież skończyły się dla Sokoła w Gnieźnie i kto wie, czy powtórki nie oglądalibyśmy wczoraj, gdyby gospodarze potrafili wstrzelić się. Choć, mogło to zadziałać w obu kierunkach. Słowem – obie ekipy pilnowały się, by nie przeoczyć newralgicznego momentu spadku koncentracji i skuteczności. Nikt więc, nie potrafił zbudować większej przewagi niż 5 pkt. Nasi uderzyli w idealnym momencie, niemal jak rasowy sprinter, który wie, kiedy przypuścić finalny atak. 4 minuty przed zakończeniem meczu, zaczęli uwerturę sukcesu i dowieźli cenny triumf do końca, wprawiając w ekstazę ok. 50 kibiców, którzy zjechali do Międzychodu. Im też należą się wielkie brawa, bo bez dwóch zdań byli tego dnia dodatkowym graczem. Pokuszę się nawet o odważne stwierdzenie, czy MKK przechyliłby szalę zwycięstwa na własną stronę, bez wsparcia tych kilkudziesięciu gardeł. Gnieźnianie wyposażeni w kilkanaście trąbek byli tak głośni, że zagłuszali skutecznie kilkuset miejscowych sympatyków. Jak dużo daje taki „kocioł” na wyjeździe wiedzą najlepiej sami zawodnicy.

I wreszcie konkluzja. Czy oto jesteśmy świadkami tworzenia się nowej jakości gnieźnieńskiej koszykówki w ligowym wydaniu? Moim skromnym zdaniem – może to mieć miejsce. Takie historyczne wydarzenia dodają niesamowitej pewności siebie i gdyby udało się zatrzymać tą ekipę w całości na kolejny sezon, a do tego dodać jeszcze choć jedno niezłej klasy „żądło” kto wie, czy za rok nie będziemy jednym z faworytów. A może już nim jesteśmy? Wszak przed nami mecze o coraz większą stawkę, z coraz trudniejszymi rywalami. Trzymajmy mocno kciuki za Orły, choć one w tym momencie już nic nie muszą – co najwyżej mogą. Pokonanie Górnika Wałbrzych w kolejnej rundzie byłoby uznane za sensację.

29 marca 2018 | 16:22

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *